Dylemat nadchodzącego upadku Państwa Islamskiego

[Perry Cammack]

Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 r.

 

 

 

Na początek odrobina dobrych wieści w kwestii długoterminowych perspektyw dla tzw. Państwa Islamskiego: nie ma ono żadnych sojuszników, a jego siły zbrojne topnieją pod stałym ogniem przeważających liczebnie przeciwników napierających ze wszystkich stron. PI straciło ponad jedną czwartą terytorium oraz pięć z dziesięciu najludniejszych ośrodków miejskich, które kontrolowało u szczytu potęgi latem 2014 r. Jego największą słabością może być jednak brak strategicznej spójności między próbami równoczesnego utrzymywania zalążków państwowości w Iraku i Syrii przy jednoczesnym eksporcie globalnego dżihadu.

 

W czasach chaosu, które nastąpiły w Rosji po Rewolucji Październikowej 1917 r. bolszewickie kierownictwo podobnie próbowało ustanowić kontrolę nad krajem, przy jednoczesnym promowaniu rewolucji komunistycznej w Europie i poza nią. Kopiowane według tego wzoru powstania szybko upadały, a już w 1924 r. oficjalną polityką sowiecką stał się “socjalizm w jednym państwie”. Od tego momentu Związek Radziecki funkcjonował bardziej jak państwo tradycyjne niż rewolucyjne.

 

Ze swojej strony Państwo Islamskie posuwa się w przeciwnym kierunku. Jego model zarządzania się nie sprawdza i brak mu przychodów umożliwiających utrzymywanie usług choćby na minimalnym poziomie. W rezultacie PI powoli zrzuca otoczkę państwowości, a tendencja ta może znacznie przyspieszyć, jeśli iracka kampania odbicia Mosulu zakończy się w nachodzących miesiącach powodzeniem.

 

Teraz pora na złe wieści. Mimo, że Państwo Islamskie powoli upada w obliczu zwiększonego nacisku militarnego, groźba, jaką stanowi ideologia globalna tego ugrupowania, staje się coraz bardziej odległa od jego bazy instytucjonalnej w Iraku i Syrii. Wśród stałego ciągu porażek na polu bitwy Państwo Islamskie rozszerzyło swój zasięg i jego odgałęzienia działają obecnie w Egipcie, Libii, Jemenie i innych krajach. Bardziej rozproszona i zdecentralizowana sieć terrorystyczna może nie mieć możliwości przeprowadzenia skoordynowanych zamachów w sześciu miejscach, które pochłonęły 130 ofiar w Paryżu w listopadzie 2015 r. Jednak może ona być równocześnie bardziej elastyczna i lepiej przygotowana do przetrwania utraty ogłoszonego przez Państwo Islamskie kalifatu.

 

Ta ewolucja podkreśla napięcia nieodłącznie towarzyszące zachodnim działaniom militarnym i staraniom w zakresie zwalczania terroryzmu. W miarę jak napływ „zagranicznych bojowników” malał, liczba incydentów terrorystycznych w Europie i USA wzrastała. Być może w 2014 r. Omar Mateen i Mohamed Lahouaiej-Bouhlel udaliby się do Syrii czy Iraku, by tam walczyć i zginąć. W 2016 r. stali się sprawcami strzelaniny w klubie Orlando 12 czerwca i zamachu w Święto Bastylii w Nicei 14 lipca.

 

Choć częstotliwość aktów terroryzmu w Europie pozostaje na niższym poziomie niż u szczytu przypadającego na lata 70. i 80. XX w., kiedy to przez Europę przetaczały się fale przemocy na tle politycznym (pamiętacie IRA, baskijską ETA i włoskich neonazistów?), wydaje się, że efekt polityczny terroryzmu uprawianego przez islamskich ekstremistów będzie poważniejszy, zważywszy na nagły skok w polityce natywistycznej oraz na podatne na histerię media społecznościowe.

 

Państwo Islamskie wzięło odpowiedzialność za zamachy w ponad 20 krajach w ciągu ostatnich dwóch lat, niezależnie od tego, jak wątłe były jego powiązania operacyjne. Do tego odnoszone w Iraku sukcesy militarne koalicji przeciw Państwu Islamskiemu pod wodzą Iraku i USA mogły usunąć ewentualne resztki ograniczeń, jakie ugrupowanie to mogło mieć wobec przeprowadzania zamachów zagranicą z obawy przed wywołaniem silniejszej reakcji międzynarodowej.

 

Nie jest to argument za niepodejmowaniem działań w Syrii. Syryjska wojna domowa powoduje niewyobrażalne ludzkie cierpienie i jest głównym katalizatorem globalnego zwiększenia aktywności terrorystycznej przez radykalne ugrupowania islamistyczne. Skutki syryjskiego kryzysu uchodźczego powodują zwiększenie niestabilności politycznej nawet w Europie, a masowe stosowanie bomb beczkowych przez reżim Assada może okazać się najskuteczniejszym narzędziem rekrutacyjnym dla Państwa Islamskiego.

 

Rozwiązanie tego konfliktu to najpilniejsze priorytetowe zadanie, przed którym stoją przywódcy światowi. Jednakże osiągnięcie ugody politycznej w Syrii i likwidacja bezpiecznych kryjówek Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku, choć szalenie istotne, nie położą kresu szeroko sięgającemu zagrożeniu, które stanowi to ugrupowanie. W sytuacji, w której samodzielnie radykalizujące się jednostki w USA czy Francji, mające do dyspozycji niemal nieograniczony wybór miękkich celów, mogą stanowić nieproporcjonalne zagrożenie dla bezpieczeństwa i ryzyko polityczne, kalifat wirtualny stał się równie niebezpieczny, co ten rzeczywisty.

 

Istnieją naturalnie dodatkowe sposoby ograniczenia tego zagrożenia ideologicznego z biegiem czasu: lepsza współpraca międzynarodowa służb wywiadowczych, zwracanie większej uwagi na wykluczenie zniechęconych i marginalizowanych społeczności muzułmańskich, zajęcie się kwestią podziałów między odłamami religijnymi na Bliskim Wschodzie, oraz ograniczenie antymuzułmańskiej retoryki politycznej w USA i Europie. Oczywistym jest jednak, że są to wyzwania długoterminowe, a nie szybkie rozwiązania naprawcze. Niektóre z propozycji drastycznej eskalacji działań militarnych wobec baz Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku prawdopodobnie wręcz skutkować będą większym terroryzmem w skali globalnej, a nie jego zmniejszeniem.

 

Jednocześnie musimy przygotować się na prawdopodobną ewentualność, że niezależnie od tego, co się stanie w Syrii, plaga Państwa Islamskiego szybko nas nie opuści. A co jeszcze ważniejsze, potrzebujemy determinacji, by nie pozwolić PI na podważenie fundamentów naszych własnych społeczeństw.

 

[tłumaczenie: Natalia Gebert]

Tekst oryginalny w jęz. angielskim, 01.08.2016:

http://carnegieendowment.org/syriaincrisis/64213